Na dworcu w Białymstoku spotkała nas dziwna
przygoda. Podczas przesiadki przystanęliśmy na peronie na papierosa.
Natychmiast pojawił się patrol policji z ogromnym psem, który uśmiechał się
złośliwie spod kagańca. „Na dworcu nie wolno palić”, powiedział jeden z
funkcjonariuszy, gdy stanęli naprzeciw nas. Nasze spojrzenia skrzyżowały się.
Przez dłuższą chwilę my patrzyliśmy na nich, a oni na nas. A potem wszystko
potoczyło się błyskawicznie. Hap sięgnął pod kurtkę; policjant rzucił się, żeby
położyć go na glebę; pies szarpnął się na smyczy, powalając drugiego
funkcjonariusza na beton i już oczyma wyobraźni widziałem, jak rozpętuje się
piekło, gdy... okazało się, że Hapson wyciągnął spod kurtki bilet i,
spoglądając kilka razy to na niego, to na tablicę odjazdów, krzyknął: „To nasz
pociąg – biegiem!”.
Rzuciliśmy się pędem i, pokonując wszystkie
przeszkody, wpadliśmy do ostatniego wagonu w kierunku Suwałk dokładnie w
chwili, gdy pociąg ruszał... A policjanci, no cóż – zostali w tyle.