Ale moment! Zanim rozbiliśmy namiot, postanowiliśmy jeszcze raz pójść na starówkę i, dla odmiany, zjeść coś na ciepło. Padło na chińczyka.
Powiem tylko, że nie polecamy chińskiej knajpy w Visby na Gotlandii. Zapłaciliśmy dużo, naczekaliśmy się dużo, a jedzenia dużo nie było.
Nie było też napiwku.
Za to Meksykanin, który przygrywał do kotleta, był w porządku! Zdradził nam, że jest w podróży od miesiąca. Rozbija się po Europie, a zarabia grając po starówkach na gitarze. Oczywiście, powiedzieliśmy mu, co musi zobaczyć w Polsce.
A „Baby, baby, it’s a wild world” do tej pory rozbrzmiewa mi w głowie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz